środa, 10 sierpnia 2016

Opowiadanie: "Śmierciożerca" [cz. 3/3]



 *

Byli szczęśliwi. Mimo zdrady Andromedy, mimo że jako Śmierciożercy przez wielu postrzegani byli jako fanatycy i zwykli mordercy – byli szczęśliwi. Dumni, mogąc oczyszczać rasę czarodziejów u boku Czarnego Pana. Służyli mu przez długie tygodnie, miesiące, w końcu lata – wciąż z tym samym oddaniem, wciąż z tą samą pasją.
Byli potężni.
Niepokonani.
Wieść o chorobie ojca spadła na Lucjusza jak grom z jasnego nieba. Przez pewien czas nie był nawet w stanie przyjąć do wiadomości, że Abraxas, tak potężny czarodziej, poddał się tej słabości ciała. Smocza ospa postępowała jednak nieubłaganie, odmierzając coraz cięższe uderzenia serca, niosąc ze sobą zbliżający się koniec.
Lucjusz wiedział, że ojcu nie zostało zbyt wiele czasu. Uzdrowiciel, który co pewien czas odwiedzał chorego, by sprawdzić jego stan, przyznał wczoraj, że wszystko rozstrzygnie się w przeciągu kilku dni.
Teraz, kiedy Lucjusz siedział na krześle w pewnym oddaleniu od ojcowskiego łoża, twarz chorego była zdumiewająco spokojna, a oddech równy i mocny. Ani śladu po przypominającym charczenie kaszlu, po wywołującej dreszcze gorączce i niemal trupiej bladości cery... Można by pomyśleć, że Abraxas powoli wraca do zdrowia, ale Lucjusz nie łudził się, że tak jest. Pozorna poprawa była tylko krótkotrwałym efektem podanych eliksirów, które miały przynieść choremu tymczasową ulgę. Najpóźniej jutro jego stan znowu zacznie się pogarszać.
Ojciec umierał.
Czy Lucjusz czuł żal? Nie... Ojciec nigdy nie był mu bliski jako osoba. Wychowując syna, zawsze zachowywał chłodny dystans, w którym próżno by doszukiwać się choćby śladu cieplejszego uczucia. Nie, Lucjusz nie czuł żalu. Był... Rozczarowany. Mimo jego wad, zawsze uważał ojca za wzór siły, wzór, którego sam nigdy miał nie doścignąć. A jednak Abraxas uległ chorobie. Okazał się równie słaby, jak cała reszta.
Chociaż... Z jednym wyjątkiem. Był człowiek, który nigdy nie zawiódł jego oczekiwań. Jedyny, o którym był pewny, że jego potęga nigdy nie zostanie złamana...
I mimowolnie, patrząc na uśpioną twarz ojca, Lucjusz zaczął porównywać go ze swoim Panem. On – jasnowłosy, o ostrych, surowych rysach i stalowoszarych oczach, Voldemort – niezaprzeczalnie przystojny, o kruczoczarnych włosach i równie ciemnych tęczówkach. Różnili się w każdym calu, ale to młodszy czarnoksiężnik okazał się tym, na którym Lucjusz bardziej mógł polegać. To Czarny Pan wykazał się mocą i siłą. Ojciec... Zawsze ograniczał się do mówienia. Nie działał, w przeciwieństwie do przywódcy Śmierciożerców.
Abraxas poruszył się niespokojnie przez sen, ale nie otworzył oczu. Lucjusz już miał uznać, że to nic takiego, kiedy z łoża dobiegł go cichy, żałośnie słaby szept.
- Lucjuszu...
Śmierciożerca wstał i dość niechętnie podszedł do chorego. Przystanął tuż przy jednej z kolumienek podtrzymujących bogato zdobiony baldachim.
- Tak, ojcze? - odezwał się bez cienia szacunku czy troski w głosie. Abraxas spojrzał na niego stalowoszarymi oczami, przez chwilę nie potrafiąc skupić wzroku. Lucjusz niemal skrzywił się z niesmakiem na widok tej jawnej słabości.
- Lucjuszu... Potęga to nie wszystko – wyszeptał ojciec, jakby odgadując jego myśli. Tak było zawsze, niezależnie od tego, jak bardzo Lucjusz starał się ukryć swoje uczucia.
- Zawsze uczyłeś mnie inaczej, ojcze – odparł tylko sucho.
Z gardła chorego wydobył się dziwny, świszczący odgłos, w którym młodszy mężczyzna dopiero po chwili rozpoznał śmiech.
- Tak... Tak cię uczyłem. I widzę, że nie zapomniałeś nauk... Nawet po zostaniu Śmierciożercą.
Tym razem nie udało mu się zapanować nad twarzą i wpłynął na nią niekontrolowany wyraz zdumienia.
- Skąd...?
- Daj spokój, Lucjuszu – przerwał mu cicho ojciec. - Myślałeś że nie wiem, gdzie znikacie razem z Narcyzą kilka razy w tygodniu? Że nie widzę, z jakimi minami czytacie oboje Proroka, gdy tylko pojawia się w nim wzmianka o Tym-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać? Nie bądź śmieszny – usta Abraxasa wykrzywiły się w nieco szyderczy uśmiech i przez jedną, krótką chwilę Lucjusz raz jeszcze dojrzał w nim dawną pewność siebie i siłę. Zaraz jednak uśmiech zgasł, zduszony napadem ostrego kaszlu.
- A więc wiedziałeś – stwierdził beznamiętnie Lucjusz, choć wewnątrz wszystko w nim buzowało. Jak ojciec dowiedział się, że wstąpili w szeregi Śmierciożerców? Dlaczego nigdy mu o tym nie powiedział? Dlaczego sam nie zechciał dołączyć do ich misji? Pytania pojawiały się jedno za drugim, ale na żadne nie potrafił znaleźć odpowiedzi.
- Wiedziałem – potwierdził ojciec z lekkim skinieniem głowy. - Musisz uważać, Lucjuszu.
- Uważać? - prychnął Śmierciożerca, nie kryjąc lekceważenia. - Umiem o siebie zadbać, ojcze.
- Och, nie wątpię – uśmiechnął się nieznacznie Abraxas. - Całkiem nieźle radzisz sobie z przerzedzaniem szeregów Zakonu Feniksa, czyż nie?
Po raz kolejny Lucjusza zdumiało, jak dużo ojciec wie o tym, co dzieje się poza murami rezydencji, ale skinął tylko głową, nie uznając za stosowne odpowiadać.
- Potęga to bardzo krucha rzecz, Lucjuszu – odezwał się po chwili ojciec, już bez szyderstwa. - Teraz wydaje ci się, że on jest niepokonany, ale wystarczy jedna przeszkoda, której nie będzie w stanie przekroczyć, by stracił wszystko, co do tej pory osiągnął. Im wyżej się wespniesz, tym niżej potem spadniesz... - Napad kaszlu ponownie odebrał mu głos. Mężczyzna zanosił się nim przez długą chwilę, aż Lucjusz zaczął zastanawiać się, czy nie pomóc mu w dusznościach zaklęciem. W końcu jednak kaszel ustąpił. Śmierciożerca myślał, że ojciec podejmie przerwany wątek, ale najwyraźniej uznał już rozmowę za skończoną. Odprawił syna ruchem ręki, nie dodawszy ani słowa więcej.

*

- Jak damy mu na imię? - spytała radośnie Narcyza. Lucjusz sprawiał wrażenie, jakby niczego nie usłyszał, za to jego myśli pędziły z prędkością świstoklika.
Syn... Jego syn...
Z czystym niedowierzaniem wpatrywał się w trzymanego w ramionach chłopca, zupełnie jakby ta myśl za nic w świecie nie chciała dotrzeć do jego umysłu. Noworodek był maleńki, wydawał się tak kruchy i delikatny... Jeszcze będzie z ciebie prawdziwy czarodziej, pomyślał z dziwną czułością Lucjusz, nie mogąc oderwać wzroku od syna. Prawdziwy...
- Draco – powiedział na głos z uśmiechem. Podniósł wzrok i spojrzał na Narcyzę, wygodnie ułożoną w łóżku. Przyglądała im się z nieco zamyślonym uśmiechem. - Dajmy mu na imię Draco – sprecyzował po chwili.
- Smok... - powiedziała z zadumą, najwyraźniej zastanawiając się nad propozycją. Oczywiście nie mogło umknąć jej uwadze, że mąż nawiązał do starożytnej tradycji jej rodu, zgodnie z którą pierworodnym potomkom nadawano imiona związane z gwiazdami lub konstelacjami. Spojrzała na niego z niekłamaną czułością, po czym przeniosła wzrok na syna, rozważając propozycję.
- Draco... Draco Malfoy – wyszeptała do siebie, jakby smakując brzmienie tych słów. Po chwili uśmiechnęła się promiennie. - Tak... Będzie miał na imię Draco – zgodziła się już na głos, wstając i podchodząc do ukochanego. Pogładziła po główce spoczywające w jego ramionach maleństwo, pieszczotliwym gestem wichrząc rzadkie jasne włosy niemowlaka.

*

Nieco ponad rok później w dworze Lestrange'ów panowała atmosfera ekscytacji i napięcia. Śmierciożercy siedzieli przy ogromnym stole w jadalni, choć była ich zaledwie garstka – najbardziej zaufani pomocnicy Czarnego Pana. Sam Lord siedział u szczytu stołu, a jego od niedawna nieodłączny pupil, wąż Nagini, owijał się ciasnymi splotami wokół krzesła. Voldemort machinalnym ruchem gładził lśniące łuski gada, słuchając raportu Augustusa Rokwooda z ostatnich eksperymentów prowadzonych w Departamencie Tajemnic. To mógł być prawdziwy przełom w ich misji.
Czarny Pan... Zmienił się. Przez te wszystkie lata, w ciągu których Lucjusz wiernie mu służył, nie mógł nie zauważyć zachodzących w Voldemorcie zmian. Jego Pan był znacznie bledszy niż dawniej, a jego ciemne oczy na stałe już przybrały kolor szkarłatu. Najgorsza jednak była zmiana w rysach twarzy. Lucjusz skrzętnie krył obrzydzenie, którym napawało go podobieństwo czarnoksiężnika do wijącej się wokół niego Nagini.
Rokwood przechodził właśnie do kluczowej części raportu, gdy drzwi jadalni otworzyły się z hukiem. Wpadł przez nie młody mężczyzna o kruczoczarnych włosach i ziemistej cerze. Kiedy szybkim krokiem szedł w stronę krzesła zajmowanego przez Czarnego Pana, jego peleryna powiewała za nim, budząc skojarzenie z nietoperzem.
Severus Snape, nie zważając na oburzone okrzyki innych Śmierciożerców, stanął wreszcie nieopodal Voldemorta, dysząc lekko, jakby przez całą drogę biegł i zwolnił dopiero w sali.
- Panie... - zaczął z ukłonem, po czym spojrzał w szkarłatne oczy Lorda. Przez chwilę panowała głucha cisza. Nawet Nagini zdawała się tkwić nieruchomo w oczekiwaniu na to, co powie Snape.
Nie powiedział nic. W końcu jednak co bliżej siedzący, z Lucjuszem na czele, mogli dostrzec, jak źrenice Czarnego Pana gwałtownie się rozszerzają.
- Wynocha – wysyczał Voldemort cicho, ale nie wzbudziłby wcale większego popłochu, gdyby wrzasnął na cały głos. Wszyscy Śmierciożercy natychmiast wstali i czym prędzej opuścili pomieszczenie. Lucjusz nieco się ociągał, ale ostatecznie wyszedł razem z innymi.
Co działo się za zamkniętymi drzwiami? Z przytłumionych głosów dobiegających z wewnątrz niczego nie dało się zrozumieć. Reakcja Czarnego Pana zdradzała wzburzenie, może nawet... Nie, nie, to niemożliwe. Voldemort był największym czarnoksiężnikiem wszech czasów. Nie było niczego, co mogłoby wzbudzić u niego lęk...
Chyba.
Wątpliwości bezlitośnie szarpały nerwy Lucjusza, ale nie mógł zrobić nic poza czekaniem. Był przecież jednym z najbardziej zaufanych Śmierciożerców Czarnego Pana. Na pewno... Na pewno wkrótce wszystkiego się dowie. To zrozumiałe, że jego Pan chce najpierw usłyszeć wieści osobiście, w cztery oczy.
W końcu drzwi otworzyły się i wyszedł przez nie nie kto inny, jak sprawca całego zamieszania. Snape wydawał się może nieco bledszy niż zwykle, ale poza tym na jego ziemistej twarzy z haczykowatym nosem panował niezmącony spokój.
- Czyżbyś na coś czekał, Lucjuszu? - zapytał drwiąco. Zapewne spojrzałby mu przy tym w oczy z wyższością, gdyby nie to, że twarz Malfoya była szczelnie zakryta przez maskę Śmierciożercy.
- Chciałem się tylko dowiedzieć, o czym doniosłeś naszemu Panu – odparł chłodno Lucjusz, mierząc Severusa niechętnym spojrzeniem.
- Obawiam się, że to nie twoja sprawa, chyba że Czarny Pan postanowi inaczej – oznajmił równie chłodno Snape. Lucjusz wykrzywił się wściekle. Na szczęście maska skutecznie to ukryła. Odprowadził drugiego Śmierciożercę nienawistnym spojrzeniem, gdy ten bez słowa opuszczał dwór Lestrange'ów.
Lucjusz natychmiast teleportował się do własnego domu, by porozmawiać z Narcyzą. Jego żona siedziała w ogromnym salonie, kołysząc się w bujanym fotelu z małym Draconem na rękach. Przez ostatni rok sporo urósł. Zmężniał, jak lubił mówić Lucjusz. Młody ojciec uśmiechnął się z czułością, patrząc na rodzinę. Odeszła mu ochota na mówienie o wszystkim Narcyzie... Nie chciał jej martwić.
Zwłaszcza, że przecież nie było powodu do zmartwień, prawda?

*

- Lucjuszu – rozległ się znienacka przeciągły szept. Malfoy podskoczył na krześle i natychmiast poderwał się, zginając kark w ukłonie.
- Mój Panie – odpowiedział stojącemu w jego gabinecie czarodziejowi. Serce Śmierciożercy wciąż jeszcze mocno biło ze strachu.
- Lucjuszu... Zawsze byłeś mi wiernym sługą – powiedział Voldemort, mierząc go przenikliwym spojrzeniem szkarłatnych oczu.
- To... To zaszczyt, słyszeć te słowa, mój Panie – odparł Lucjusz, kłaniając się nieco głębiej, rzeczywiście mile połechtany pochwałą.
- Czas... Byś okazał mi swoją lojalność... - ciągnął czarnoksiężnik tym samym przypominającym syk węża szeptem.
- Zrobię wszystko, mój Panie.
- Być może niedługo wydarzy się coś... Co nadwątli twoją wiarę we mnie, Lucjuszu. - Voldemort jakby nie zwracał uwagi na te gorące zapewnienia. W zamyśleniu gładził łuski wijącej się na jego ramionach Nagini.
- Nigdy, Panie...
- Jest jednak zadanie, które chciałbym ci powierzyć... I wierzę, że wykonasz je bez względu na okoliczności.
Zamilkł na chwilę, jakby na tym kończyła się jego wypowiedź.
- Co to takiego, mój Panie? - spytał Lucjusz, gdy cisza panująca w gabinecie zaczęła się wydłużać. Voldemort z początku nie odpowiedział. Sięgnął tylko powoli za pazuchę szaty i wyciągnął dość niepozornie wyglądający, oprawny w czarną skórę notes.
- Musisz ukryć ten przedmiot, Lucjuszu, najlepiej jak potrafisz. Kiedy przyjdzie czas, być może przyczynisz się w ten sposób do wzrostu mojej potęgi... Strzeż go bez względu na wszystko, jakby od tego zależało twoje życie – powiedział, a raczej wysyczał w końcu Czarny Pan. Niebezpieczny błysk w szkarłatnych oczach przekonał Lucjusza, że żadne „jakby” nie było konieczne. Jego życie nie potrwa długo, jeśli zawiedzie.
- Oczywiście, mój Panie. Możesz być pewny, że twoja tajemnica będzie u mnie bezpieczna – zapewnił szczerze Lucjusz, gotów zrobić wszystko, byle tylko zyskać w oczach Voldemorta. Ukłonił się, przyjmując nieznanego przeznaczenia notes. Kiedy podniósł wzrok, jego Pan już zniknął.

*

Było późno. Lucjusz siedział w swoim gabinecie, po raz setny obracając w dłoniach tajemniczy notes otrzymany od Voldemorta i zastanawiając się nad sensem jego ukrywania. Przedmiot zdawał się nie mieć żadnych magicznych właściwości, nie było też w nim żadnych notatek czy zapisków.
Lucjusz westchnął i wstał od biurka, z zamiarem udania się na dół i dołączenia do Narcyzy i małego Dracona. To była ich druga wspólna Noc Duchów.
Nagle zwinął się, oszołomiony przeszywającym bólem, który odezwał się w jego przedramieniu. Intensywność cierpienia na moment odebrała mu oddech i wzrok. Coś dziwnego szarpnęło jego ręką, by w ułamku sekundy zniknąć, pozostawiając po sobie dziwne wrażenie pustki. Ocknął się, klęcząc na podłodze gabinetu i przyciskając do piersi lewe przedramię.
Przerażony, podwinął rękaw szaty, odsłaniając ukryty tam Mroczny Znak. Jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia, gdy zobaczył, że dotychczas szkarłatnoczerwone znamię zbladło i stało się ledwo widoczne na jasnej skórze.
Przez dłuższą chwilę nawet nie próbował się podnieść. Dyszał ciężko, wciąż oszołomiony wspomnieniem niedawnego bólu. Co to wszystko miało znaczyć? Co się stało?!
W końcu udało mu się zebrać siły i wyjść z gabinetu.
- Narcyzo?! - zawołał. Żona nie odpowiedziała, więc puścił się biegiem przez korytarz i po schodach, nawet nie kryjąc niepokoju. - Narcyzo!
Kiedy wpadł do salonu, zobaczył żonę, omdlałą, w jej ulubionym fotelu przed kominkiem. Mały Draco niczego nie zauważył, w najlepsze bawił się w kącie pomieszczenia, tuż obok ogromnego magicznego lampionu z wydrążonej dyni.
- Cyziu... - spróbował raz jeszcze, podchodząc i lekko klepiąc żonę po policzku. Ta zamrugała i spojrzała na niego nierozumiejącym wzrokiem.
- C-co się stało, Lucjuszu? Siedziałam z Draconem, kiedy nagle... - Urwała raptownie i spojrzała na swoje nagie przedramię. Lucjusz zrobił to samo, co tylko potwierdziło jego obawy. Mroczny Znak Narcyzy, podobnie jak jego własny, mocno zbladł, nie pozostawiając niemal śladu po dawnej czerwieni. Lucjusz odsłonił rękaw, by jej to pokazać. - Też to czujesz? - wyszeptała przerażona Narcyza, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. - On... Zniknął.
Lucjusz skinął głową. Jego żona doskonale ubrała w słowa to niepokojące uczucie pustki, jak gdyby ktoś nagle zerwał oplatające ich ręce łańcuchy.
Czarny Pan zniknął.
To mogło oznaczać tylko jedno – jego ojciec miał rację. Znalazło się coś, co złamało potęgę największego czarnoksiężnika wszech czasów. Lucjusza zalała fala rozgoryczenia i zawodu. Ten, w którego bezgranicznie wierzył, któremu był bezwarunkowo oddany, którego tak podziwiał za jego siłę... Został pokonany, prawdopodobnie nie żył. Zawiódł świat, który miał zmienić, zawiódł rasę czarodziejów, zawiódł jego. Tak jak kiedyś Arbaxas, okazał się...
Słaby.
Po prostu słaby.
W myśli Śmierciożercy wdarł się nagle wesoły, beztroski śmiech jego syna.



<<  [cz. 2/3]


________________
Od Autorki:
Cóż, aż wstyd przyznać ile czasu potrzebowałam, by wreszcie ukończyć to opowiadanie. Zawsze było do napisania lub zrobienia coś ważniejszego, i ani się nie obejrzałam, a minął prawie rok. W końcu oddaję jednak w Wasze ręce ostatnią część historii Lucjusza Malfoya.Mogę jedynie wyrazić nadzieję, że zakończenie warte było czekania.
Szczególne podziękowania dla M.Z. - za to, że opowiadanie w ogóle zostało ukończone.
~ Insa


1 komentarz:

  1. Było warto chwilkę poczekać.
    Podoba mi się sposób w jakim piszesz o Harrym Potterze. To jest ta sama historia, tylko że opowiedziana z innej strony, ze strony rodziny Malfoy'ów. Mimo, że nie jestem fanką lubię czasem wrócić do świata czarodziejów.

    OdpowiedzUsuń

Czarodzieje i Czarownice!
Skoro tu jesteście, to znaczy, że również i Wam udzieliła się magia Hogwartu. Jeśli więc przeczytacie jakiegoś posta, dajcie mi znać przez sowę, co o nim myślicie. Będę wdzięczna za wszelkie uwagi - jedyne, o co proszę, to szczerość :)