*
Byli
szczęśliwi. Mimo zdrady Andromedy, mimo że jako Śmierciożercy
przez wielu postrzegani byli jako fanatycy i zwykli mordercy – byli
szczęśliwi. Dumni, mogąc oczyszczać rasę czarodziejów u boku
Czarnego Pana. Służyli mu przez długie tygodnie, miesiące, w
końcu lata – wciąż z tym samym oddaniem, wciąż z tą samą
pasją.
Byli
potężni.
Niepokonani.
Wieść
o chorobie ojca spadła na Lucjusza jak grom z jasnego nieba. Przez
pewien czas nie był nawet w stanie przyjąć do wiadomości, że
Abraxas, tak potężny czarodziej, poddał się tej słabości ciała.
Smocza ospa postępowała jednak nieubłaganie, odmierzając coraz
cięższe uderzenia serca, niosąc ze sobą zbliżający się koniec.
Lucjusz
wiedział, że ojcu nie zostało zbyt wiele czasu. Uzdrowiciel, który
co pewien czas odwiedzał chorego, by sprawdzić jego stan, przyznał
wczoraj, że wszystko rozstrzygnie się w przeciągu kilku dni.
Teraz,
kiedy Lucjusz siedział na krześle w pewnym oddaleniu od ojcowskiego
łoża, twarz chorego była zdumiewająco spokojna, a oddech równy i
mocny. Ani śladu po przypominającym charczenie kaszlu, po
wywołującej dreszcze gorączce i niemal trupiej bladości cery...
Można by pomyśleć, że Abraxas powoli wraca do zdrowia, ale
Lucjusz nie łudził się, że tak jest. Pozorna poprawa była tylko
krótkotrwałym efektem podanych eliksirów, które miały przynieść
choremu tymczasową ulgę. Najpóźniej jutro jego stan znowu zacznie
się pogarszać.
Ojciec
umierał.
Czy
Lucjusz czuł żal? Nie... Ojciec nigdy nie był mu bliski jako
osoba. Wychowując syna, zawsze zachowywał chłodny dystans, w
którym próżno by doszukiwać się choćby śladu cieplejszego
uczucia. Nie, Lucjusz nie czuł żalu. Był... Rozczarowany. Mimo
jego wad, zawsze uważał ojca za wzór siły, wzór, którego sam
nigdy miał nie doścignąć. A jednak Abraxas uległ chorobie.
Okazał się równie słaby, jak cała reszta.
Chociaż...
Z jednym wyjątkiem. Był człowiek, który nigdy nie zawiódł jego
oczekiwań. Jedyny, o którym był pewny, że jego potęga nigdy nie
zostanie złamana...
I
mimowolnie, patrząc na uśpioną twarz ojca, Lucjusz zaczął
porównywać go ze swoim Panem. On – jasnowłosy, o ostrych,
surowych rysach i stalowoszarych oczach, Voldemort –
niezaprzeczalnie przystojny, o kruczoczarnych włosach i równie
ciemnych tęczówkach. Różnili się w każdym calu, ale to młodszy
czarnoksiężnik okazał się tym, na którym Lucjusz bardziej mógł
polegać. To Czarny Pan wykazał się mocą i siłą. Ojciec...
Zawsze ograniczał się do mówienia. Nie działał, w
przeciwieństwie do przywódcy Śmierciożerców.
Abraxas
poruszył się niespokojnie przez sen, ale nie otworzył oczu.
Lucjusz już miał uznać, że to nic takiego, kiedy z łoża dobiegł
go cichy, żałośnie słaby szept.
-
Lucjuszu...
Śmierciożerca
wstał i dość niechętnie podszedł do chorego. Przystanął tuż
przy jednej z kolumienek podtrzymujących bogato zdobiony baldachim.
-
Tak, ojcze? - odezwał się bez cienia szacunku czy troski w głosie.
Abraxas spojrzał na niego stalowoszarymi oczami, przez chwilę nie
potrafiąc skupić wzroku. Lucjusz niemal skrzywił się z niesmakiem
na widok tej jawnej słabości.
-
Lucjuszu... Potęga to nie wszystko – wyszeptał ojciec, jakby
odgadując jego myśli. Tak było zawsze, niezależnie od tego, jak
bardzo Lucjusz starał się ukryć swoje uczucia.
-
Zawsze uczyłeś mnie inaczej, ojcze – odparł tylko sucho.
Z
gardła chorego wydobył się dziwny, świszczący odgłos, w którym
młodszy mężczyzna dopiero po chwili rozpoznał śmiech.
-
Tak... Tak cię uczyłem. I widzę, że nie zapomniałeś nauk...
Nawet po zostaniu Śmierciożercą.
Tym
razem nie udało mu się zapanować nad twarzą i wpłynął na nią
niekontrolowany wyraz zdumienia.
-
Skąd...?
-
Daj spokój, Lucjuszu – przerwał mu cicho ojciec. - Myślałeś że
nie wiem, gdzie znikacie razem z Narcyzą kilka razy w tygodniu? Że
nie widzę, z jakimi minami czytacie oboje Proroka, gdy tylko pojawia
się w nim wzmianka o Tym-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać?
Nie bądź śmieszny – usta Abraxasa wykrzywiły się w nieco
szyderczy uśmiech i przez jedną, krótką chwilę Lucjusz raz
jeszcze dojrzał w nim dawną pewność siebie i siłę. Zaraz jednak
uśmiech zgasł, zduszony napadem ostrego kaszlu.
-
A więc wiedziałeś – stwierdził beznamiętnie Lucjusz, choć
wewnątrz wszystko w nim buzowało. Jak ojciec dowiedział się, że
wstąpili w szeregi Śmierciożerców? Dlaczego nigdy mu o tym nie
powiedział? Dlaczego sam nie zechciał dołączyć do ich misji?
Pytania pojawiały się jedno za drugim, ale na żadne nie potrafił
znaleźć odpowiedzi.
-
Wiedziałem – potwierdził ojciec z lekkim skinieniem głowy. -
Musisz uważać, Lucjuszu.
-
Uważać? - prychnął Śmierciożerca, nie kryjąc lekceważenia. -
Umiem o siebie zadbać, ojcze.
-
Och, nie wątpię – uśmiechnął się nieznacznie Abraxas. -
Całkiem nieźle radzisz sobie z przerzedzaniem szeregów Zakonu
Feniksa, czyż nie?
Po
raz kolejny Lucjusza zdumiało, jak dużo ojciec wie o tym, co dzieje
się poza murami rezydencji, ale skinął tylko głową, nie uznając
za stosowne odpowiadać.
-
Potęga to bardzo krucha rzecz, Lucjuszu – odezwał się po chwili
ojciec, już bez szyderstwa. - Teraz wydaje ci się, że on jest
niepokonany, ale wystarczy jedna przeszkoda, której nie będzie w
stanie przekroczyć, by stracił wszystko, co do tej pory osiągnął.
Im wyżej się wespniesz, tym niżej potem spadniesz... - Napad
kaszlu ponownie odebrał mu głos. Mężczyzna zanosił się nim
przez długą chwilę, aż Lucjusz zaczął zastanawiać się, czy
nie pomóc mu w dusznościach zaklęciem. W końcu jednak kaszel
ustąpił. Śmierciożerca myślał, że ojciec podejmie przerwany
wątek, ale najwyraźniej uznał już rozmowę za skończoną.
Odprawił syna ruchem ręki, nie dodawszy ani słowa więcej.
*
-
Jak damy mu na imię? - spytała radośnie Narcyza. Lucjusz sprawiał
wrażenie, jakby niczego nie usłyszał, za to jego myśli pędziły
z prędkością świstoklika.
Syn...
Jego syn...
Z
czystym niedowierzaniem wpatrywał się w trzymanego w ramionach
chłopca, zupełnie jakby ta myśl za nic w świecie nie chciała
dotrzeć do jego umysłu. Noworodek był maleńki, wydawał się tak
kruchy i delikatny... Jeszcze będzie z ciebie prawdziwy
czarodziej, pomyślał z dziwną czułością Lucjusz, nie mogąc
oderwać wzroku od syna. Prawdziwy...
-
Draco – powiedział na głos z uśmiechem. Podniósł wzrok
i spojrzał na Narcyzę, wygodnie ułożoną w łóżku. Przyglądała
im się z nieco zamyślonym uśmiechem. - Dajmy mu na imię Draco –
sprecyzował po chwili.
-
Smok... - powiedziała z zadumą, najwyraźniej zastanawiając się
nad propozycją. Oczywiście nie mogło umknąć jej uwadze, że mąż
nawiązał do starożytnej tradycji jej rodu, zgodnie z którą
pierworodnym potomkom nadawano imiona związane z gwiazdami lub
konstelacjami. Spojrzała na niego z niekłamaną czułością, po
czym przeniosła wzrok na syna, rozważając propozycję.
-
Draco... Draco Malfoy – wyszeptała do siebie, jakby smakując
brzmienie tych słów. Po chwili uśmiechnęła się promiennie. -
Tak... Będzie miał na imię Draco – zgodziła się już na głos,
wstając i podchodząc do ukochanego. Pogładziła po główce
spoczywające w jego ramionach maleństwo, pieszczotliwym gestem
wichrząc rzadkie jasne włosy niemowlaka.
*
Nieco
ponad rok później w dworze Lestrange'ów panowała atmosfera
ekscytacji i napięcia. Śmierciożercy siedzieli przy ogromnym stole
w jadalni, choć była ich zaledwie garstka – najbardziej zaufani
pomocnicy Czarnego Pana. Sam Lord siedział u szczytu stołu, a jego
od niedawna nieodłączny pupil, wąż Nagini, owijał się ciasnymi
splotami wokół krzesła. Voldemort machinalnym ruchem gładził
lśniące łuski gada, słuchając raportu Augustusa Rokwooda z
ostatnich eksperymentów prowadzonych w Departamencie Tajemnic. To
mógł być prawdziwy przełom w ich misji.
Czarny
Pan... Zmienił się. Przez te wszystkie lata, w ciągu których
Lucjusz wiernie mu służył, nie mógł nie zauważyć zachodzących
w Voldemorcie zmian. Jego Pan był znacznie bledszy niż dawniej, a
jego ciemne oczy na stałe już przybrały kolor szkarłatu.
Najgorsza jednak była zmiana w rysach twarzy. Lucjusz skrzętnie
krył obrzydzenie, którym napawało go podobieństwo czarnoksiężnika
do wijącej się wokół niego Nagini.
Rokwood
przechodził właśnie do kluczowej części raportu, gdy drzwi
jadalni otworzyły się z hukiem. Wpadł przez nie młody mężczyzna
o kruczoczarnych włosach i ziemistej cerze. Kiedy szybkim krokiem
szedł w stronę krzesła zajmowanego przez Czarnego Pana, jego
peleryna powiewała za nim, budząc skojarzenie z nietoperzem.
Severus
Snape, nie zważając na oburzone okrzyki innych Śmierciożerców,
stanął wreszcie nieopodal Voldemorta, dysząc lekko, jakby przez
całą drogę biegł i zwolnił dopiero w sali.
-
Panie... - zaczął z ukłonem, po czym spojrzał w szkarłatne oczy
Lorda. Przez chwilę panowała głucha cisza. Nawet Nagini zdawała
się tkwić nieruchomo w oczekiwaniu na to, co powie Snape.
Nie
powiedział nic. W końcu jednak co bliżej siedzący, z Lucjuszem na
czele, mogli dostrzec, jak źrenice Czarnego Pana gwałtownie się
rozszerzają.
-
Wynocha – wysyczał Voldemort cicho, ale nie wzbudziłby wcale
większego popłochu, gdyby wrzasnął na cały głos. Wszyscy
Śmierciożercy natychmiast wstali i czym prędzej opuścili
pomieszczenie. Lucjusz nieco się ociągał, ale ostatecznie wyszedł
razem z innymi.
Co
działo się za zamkniętymi drzwiami? Z przytłumionych głosów
dobiegających z wewnątrz niczego nie dało się zrozumieć. Reakcja
Czarnego Pana zdradzała wzburzenie, może nawet... Nie, nie, to
niemożliwe. Voldemort był największym czarnoksiężnikiem wszech
czasów. Nie było niczego, co mogłoby wzbudzić u niego lęk...
Chyba.
Wątpliwości
bezlitośnie szarpały nerwy Lucjusza, ale nie mógł zrobić nic
poza czekaniem. Był przecież jednym z najbardziej zaufanych
Śmierciożerców Czarnego Pana. Na pewno... Na pewno wkrótce
wszystkiego się dowie. To zrozumiałe, że jego Pan chce najpierw
usłyszeć wieści osobiście, w cztery oczy.
W
końcu drzwi otworzyły się i wyszedł przez nie nie kto inny, jak
sprawca całego zamieszania. Snape wydawał się może nieco bledszy
niż zwykle, ale poza tym na jego ziemistej twarzy z haczykowatym
nosem panował niezmącony spokój.
-
Czyżbyś na coś czekał, Lucjuszu? - zapytał drwiąco. Zapewne
spojrzałby mu przy tym w oczy z wyższością, gdyby nie to, że
twarz Malfoya była szczelnie zakryta przez maskę Śmierciożercy.
-
Chciałem się tylko dowiedzieć, o czym doniosłeś naszemu Panu –
odparł chłodno Lucjusz, mierząc Severusa niechętnym spojrzeniem.
-
Obawiam się, że to nie twoja sprawa, chyba że Czarny Pan postanowi
inaczej – oznajmił równie chłodno Snape. Lucjusz wykrzywił się
wściekle. Na szczęście maska skutecznie to ukryła. Odprowadził
drugiego Śmierciożercę nienawistnym spojrzeniem, gdy ten bez słowa
opuszczał dwór Lestrange'ów.
Lucjusz
natychmiast teleportował się do własnego domu, by porozmawiać z
Narcyzą. Jego żona siedziała w ogromnym salonie, kołysząc się w
bujanym fotelu z małym Draconem na rękach. Przez ostatni rok sporo
urósł. Zmężniał, jak lubił mówić Lucjusz. Młody ojciec
uśmiechnął się z czułością, patrząc na rodzinę. Odeszła mu
ochota na mówienie o wszystkim Narcyzie... Nie chciał jej martwić.
Zwłaszcza,
że przecież nie było powodu do zmartwień, prawda?
*
-
Lucjuszu – rozległ się znienacka przeciągły szept. Malfoy
podskoczył na krześle i natychmiast poderwał się, zginając kark
w ukłonie.
-
Mój Panie – odpowiedział stojącemu w jego gabinecie
czarodziejowi. Serce Śmierciożercy wciąż jeszcze mocno biło ze
strachu.
-
Lucjuszu... Zawsze byłeś mi wiernym sługą – powiedział
Voldemort, mierząc go przenikliwym spojrzeniem szkarłatnych oczu.
-
To... To zaszczyt, słyszeć te słowa, mój Panie – odparł
Lucjusz, kłaniając się nieco głębiej, rzeczywiście mile
połechtany pochwałą.
-
Czas... Byś okazał mi swoją lojalność... - ciągnął
czarnoksiężnik tym samym przypominającym syk węża szeptem.
-
Zrobię wszystko, mój Panie.
-
Być może niedługo wydarzy się coś... Co nadwątli twoją wiarę
we mnie, Lucjuszu. - Voldemort jakby nie zwracał uwagi na te gorące
zapewnienia. W zamyśleniu gładził łuski wijącej się na jego
ramionach Nagini.
-
Nigdy, Panie...
-
Jest jednak zadanie, które chciałbym ci powierzyć... I wierzę, że
wykonasz je bez względu na okoliczności.
Zamilkł
na chwilę, jakby na tym kończyła się jego wypowiedź.
-
Co to takiego, mój Panie? - spytał Lucjusz, gdy cisza panująca w
gabinecie zaczęła się wydłużać. Voldemort z początku nie
odpowiedział. Sięgnął tylko powoli za pazuchę szaty i wyciągnął
dość niepozornie wyglądający, oprawny w czarną skórę notes.
-
Musisz ukryć ten przedmiot, Lucjuszu, najlepiej jak potrafisz. Kiedy
przyjdzie czas, być może przyczynisz się w ten sposób do wzrostu
mojej potęgi... Strzeż go bez względu na wszystko, jakby od tego
zależało twoje życie – powiedział, a raczej wysyczał w końcu
Czarny Pan. Niebezpieczny błysk w szkarłatnych oczach przekonał
Lucjusza, że żadne „jakby” nie było konieczne. Jego życie nie
potrwa długo, jeśli zawiedzie.
-
Oczywiście, mój Panie. Możesz być pewny, że twoja tajemnica
będzie u mnie bezpieczna – zapewnił szczerze Lucjusz, gotów
zrobić wszystko, byle tylko zyskać w oczach Voldemorta. Ukłonił
się, przyjmując nieznanego przeznaczenia notes. Kiedy podniósł
wzrok, jego Pan już zniknął.
*
Było
późno. Lucjusz siedział w swoim gabinecie, po raz setny obracając
w dłoniach tajemniczy notes otrzymany od Voldemorta i zastanawiając
się nad sensem jego ukrywania. Przedmiot zdawał się nie mieć
żadnych magicznych właściwości, nie było też w nim żadnych
notatek czy zapisków.
Lucjusz
westchnął i wstał od biurka, z zamiarem udania się na dół i
dołączenia do Narcyzy i małego Dracona. To była ich druga wspólna
Noc Duchów.
Nagle
zwinął się, oszołomiony przeszywającym bólem, który odezwał
się w jego przedramieniu. Intensywność cierpienia na moment
odebrała mu oddech i wzrok. Coś dziwnego szarpnęło jego ręką,
by w ułamku sekundy zniknąć, pozostawiając po sobie dziwne
wrażenie pustki. Ocknął się, klęcząc na podłodze gabinetu i
przyciskając do piersi lewe przedramię.
Przerażony,
podwinął rękaw szaty, odsłaniając ukryty tam Mroczny Znak. Jego
oczy rozszerzyły się ze zdumienia, gdy zobaczył, że dotychczas
szkarłatnoczerwone znamię zbladło i stało się ledwo widoczne na
jasnej skórze.
Przez
dłuższą chwilę nawet nie próbował się podnieść. Dyszał
ciężko, wciąż oszołomiony wspomnieniem niedawnego bólu. Co to
wszystko miało znaczyć? Co się stało?!
W
końcu udało mu się zebrać siły i wyjść z gabinetu.
-
Narcyzo?! - zawołał. Żona nie odpowiedziała, więc puścił się
biegiem przez korytarz i po schodach, nawet nie kryjąc niepokoju. -
Narcyzo!
Kiedy
wpadł do salonu, zobaczył żonę, omdlałą, w jej ulubionym fotelu
przed kominkiem. Mały Draco niczego nie zauważył, w najlepsze
bawił się w kącie pomieszczenia, tuż obok ogromnego magicznego
lampionu z wydrążonej dyni.
-
Cyziu... - spróbował raz jeszcze, podchodząc i lekko klepiąc żonę
po policzku. Ta zamrugała i spojrzała na niego nierozumiejącym
wzrokiem.
-
C-co się stało, Lucjuszu? Siedziałam z Draconem, kiedy nagle... -
Urwała raptownie i spojrzała na swoje nagie przedramię. Lucjusz
zrobił to samo, co tylko potwierdziło jego obawy. Mroczny Znak
Narcyzy, podobnie jak jego własny, mocno zbladł, nie pozostawiając
niemal śladu po dawnej czerwieni. Lucjusz odsłonił rękaw, by jej
to pokazać. - Też to czujesz? - wyszeptała przerażona Narcyza,
patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. - On... Zniknął.
Lucjusz
skinął głową. Jego żona doskonale ubrała w słowa to
niepokojące uczucie pustki, jak gdyby ktoś nagle zerwał oplatające
ich ręce łańcuchy.
Czarny
Pan zniknął.
To
mogło oznaczać tylko jedno – jego ojciec miał rację. Znalazło
się coś, co złamało potęgę największego czarnoksiężnika
wszech czasów. Lucjusza zalała fala rozgoryczenia i zawodu. Ten, w
którego bezgranicznie wierzył, któremu był bezwarunkowo oddany,
którego tak podziwiał za jego siłę... Został pokonany,
prawdopodobnie nie żył. Zawiódł świat, który miał zmienić,
zawiódł rasę czarodziejów, zawiódł jego. Tak jak kiedyś
Arbaxas, okazał się...
Słaby.
Po
prostu słaby.
W
myśli Śmierciożercy wdarł się nagle wesoły, beztroski śmiech
jego syna.
<< [cz. 2/3]
________________
Od Autorki:
Cóż, aż wstyd przyznać ile czasu potrzebowałam, by wreszcie ukończyć to opowiadanie. Zawsze było do napisania lub zrobienia coś ważniejszego, i ani się nie obejrzałam, a minął prawie rok. W końcu oddaję jednak w Wasze ręce ostatnią część historii Lucjusza Malfoya.Mogę jedynie wyrazić nadzieję, że zakończenie warte było czekania.
Szczególne podziękowania dla M.Z. - za to, że opowiadanie w ogóle zostało ukończone.
~ Insa
Było warto chwilkę poczekać.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się sposób w jakim piszesz o Harrym Potterze. To jest ta sama historia, tylko że opowiedziana z innej strony, ze strony rodziny Malfoy'ów. Mimo, że nie jestem fanką lubię czasem wrócić do świata czarodziejów.