Koszmar z doliny świateł
Dolina świateł.
Tak właśnie myślała o
wiosce, skąpanej w półmroku zmierzchu. Delikatne pasma mgły snuły
się pomiędzy domkami, wirowały na zboczach kotlinki, otulały
drzewa. Rozświetlał je blask lamp bijący z okien, migotały
miliardem refleksów.
Ciaśniej otuliła się
cienkim szalem, potarła nagą skórę przedramion. Zaczynało robić
się naprawdę zimno, ale nie chciała jeszcze odchodzić. Nie
chciała wracać.
Nie do niego.
Powoli uniosła wzrok
znad magicznego widoku Little Hangleton, odszukała mniejsze, samotne
światełko, tonące w mroku z dala od innych. Westchnęła tęsknie,
myśląc o tym, co mogą robić teraz mieszkańcy dużego domu
górującego nad wioską. Szykują się do snu? Jedzą posiłek?
Z zadumy wyrwało ją
ciche świergotanie tuż obok. Odwróciła głowę i zobaczyła
małego ptaszka z czerwonym brzuszkiem. Gil. Ostrożnie wyciągnęła
dłoń i przesunęła palcem po gładkich piórkach. Ptak
zaświergotał raz jeszcze i odleciał, szybko znikając w mroku.
Meropa otarła cisnące
się do oczu łzy i wstała. Otrzepała i tak już brudną sukienkę
z trawy i gałązek, ostatni raz spojrzała na swoją dolinę
świateł.
Potem odeszła, w
ciemności z łatwością odnajdując dobrze jej znaną ścieżkę do
innego domu - do brudnego, ciasnego domu skrytego w głębi lasu. Do
domu z martwym wężem przybitym do drzwi. Do jej koszmaru.
Do jej ojca.
***
- Ty bezużyteczny
charłaku! - Krzyk rozległ się tuż nad jej uchem, kiedy tylko
wzięła do ręki miotłę. - Ty głupia, bezrozumna małpo! Ty, TY
masz być potomkinią wielkiego rodu Slytherina?! TY, która nie
potrafisz nawet POSPRZĄTAĆ nie zachowując się przy tym jak
MUGOL?!
Meropa wzdrygnęła się
z przestrachem. Upokorzenie ścisnęło jej gardło ciasną obręczą,
nie pozwalało wydusić słowa. Natychmiast wyciągnęła różdżkę,
odpychając od siebie myśl, że przecież i tak się nie uda.
- Sprzątaj -
mruknęła pod nosem, celując w narzędzie. Nic.
Marvolo
ryknął z wściekłości. Przez chwilę, kiedy patrzyła w jego
nabiegłe krwią, ciskające błyskawice jasnobrązowe oczy, była
pewna, że ją uderzy. Nie byłby to pierwszy raz.
-
Morfin! - krzyknął ojciec, odwracając się od Meropy. Ta
odetchnęła niezauważalnie z ulgą. Tym razem się udało.
Po
chwili do izby wpadł, z wyrazem niezadowolenia na zaniedbanej
twarzy, brat Meropy. Natychmiast odwróciła wzrok. Nie była w
stanie znieść pogardy, która wypełniała jego oczy za każdym
razem, kiedy na nią patrzył.
-
Pokaż swojej siostrze, jak powinien zachowywać się
czarodziej - wysyczał Marvolo,
a Meropa wzdrygnęła się słysząc, z jaką pogardą wymówił
słowo "siostra".
Poczuła
na sobie pełne obrzydzenia spojrzenie Morfina, przełknęła głośno
ślinę. Odsunęła się w kąt, marząc o tym, żeby zniknąć.
***
-
Dziś dzień targowy. Idź, przynieś coś do jedzenia - odezwał się
stary Gaunt, wchodząc do ciasnego pokoju Meropy.
Wymruczała
coś niewyraźnie pod nosem, głębiej chowając książkę pod
brudną poduszkę swojego posłania.
- Że
co? Nie masz pieniędzy? A na co ci brudne pieniądze mugoli? Użyj
różdżki, ty tępy worku łajna! - krzyknął ojciec, wymachując
długą ręką, po czym trzasnął drzwiami.
Meropa
wsunęła dłoń pod poduszkę, dotknęła szorstkiej skóry okładki.
To była jej nadzieja. Jej ucieczka.
***
Nerwowym
ruchem poprawiła swoją obszarpaną, szarą sukienkę i przeczesała
palcami splątane włosy, mocniej ścisnęła trzymany w ręku
wiklinowy koszyk. Na drodze zamajaczyły pierwsze zabudowania Little
Hangleton. Meropa była przygotowana na niechętne spojrzenia, które
będzie ściągać, na wstyd, który pokryje jej ciało lepką,
oślizgłą warstwą, znacznie trudniejszą do zmycia niż brud.
Zawsze
było tak samo.
Niepewnie
wkroczyła do wioski, mijając zadbane domy i ogrody. Wszystko
wyglądało skromnie, ale schludnie, o niebo przyjemniej od rudery, w
której sama musiała mieszkać. Gorączkowo myślała nad tym, co
zrobi, kiedy dojdzie już na targ. Nie miała przy sobie pieniędzy...
Czy tym razem uda jej się rzucić odpowiednie zaklęcie? Niekiedy
się udawało, ale znacznie częściej była wyśmiewana i odprawiana
z niczym.
Coś
błysnęło w piasku drogi, kiedy ze spuszczoną głową wlokła się
w stronę centrum wioski. Zatrzymała się i przyjrzała uważniej.
Moneta. Mała, srebrna... Przeraźliwie przy tym brudna, ale wciąż
moneta. Meropa bez wahania podniosła ją z ziemi i przetarła.
Musiał upuścić ją jakiś mugol. Nominał był mały, takiej
monety nie wymieniłaby nawet na knuta. Ale lepsze to, niż
podporządkowywanie sobie woli innych tym paskudnym zaklęciem. Albo
zwykła kradzież, której dopuszczała się, kiedy nie była w
stanie rzucić czaru.
Rozejrzała
się po najbliższej okolicy. Było pusto, większość mieszkańców
kręciła się pewnie po targu. Ukradkiem wrzuciła monetę do
kieszeni, wsunęła tam różdżkę.
-
Geminio - szepnęła, z gorącą nadzieją, że tym razem się
uda. Sięgnęła do kieszeni, ale dłoń napotkała tylko jedną
monetę.
Meropa
westchnęła z rezygnacją. Powoli powlokła się w stronę rynku,
coraz bardziej przekonana, że wróci do domu z niczym.
***
Targ
tętnił życiem. Kolory, dźwięki i zapachy uderzyły jej do głowy,
kiedy z lekkim uśmiechem weszła pomiędzy stragany, rozkoszując
się cudowną atmosferą święta. Bo i tak właśnie traktowano
jarmark: jak comiesięczne święto, dzień, kiedy wszyscy mogą bez
przeszkód wyjść i się zabawić, nacieszyć towarzystwem sąsiadów
i gości, potańczyć przy muzyce wędrownych grajków, kupić coś,
czego nie potrzebowali - ot, by zaspokoić kaprys.
Meropa
lawirowała między mieszkańcami, nie zwracając na siebie niczyjej
uwagi. Przez krótką chwilę wyobrażała sobie, że jej szara
suknia jest nowa i czysta, że szal okrywający jej włosy jest
uszyty z delikatnego jedwabiu, i chroni ją przed słońcem, a nie
szyderczymi spojrzeniami wieśniaków. Że jej buty to delikatne
trzewiki, a nie znoszone, poprzecierane w wielu miejscach pantofle, a
jej nogi okrywają porządne, niepodziurawione pończochy.
Przez
krótką chwilę czuła się jak panienka z dobrego domu.
-
Uważaj, jak leziesz, pokrako!
Ostry
krzyk brutalnie wyrwał ją z marzeń, ból w ramieniu otrzeźwił.
Znowu była Meropą, córką zdziczałego dziwaka mieszkającego w
lesie. Znowu była brudna i niechlujna, ubrana w coś, co bardziej
przypominało łachmany, niż cokolwiek innego.
Poczuła,
jak na jej blade policzki wpełza gorący rumieniec. Wymamrotała
przeprosiny i czym prędzej się oddaliła, już nie podnosząc
głowy.
Krążyła
po targu bez celu, w głupiej nadziei na to, że jednak uda jej się
znaleźć sposób na zdobycie pieniędzy. Nie chciała kraść. Nie
potrafiła czarować.
Nagle
usłyszała głośny śmiech. Poderwała głowę, wypatrując w
tłumie znajomej twarzy. To na pewno on. Nie pomyliłaby jego głosu
z żadnym innym.
W
końcu go dostrzegła. Przechadzał się po jarmarku w towarzystwie
swojej matki, dostojnej, nienagannie ubranej i zachowującej się
kobiety. Trzymał ją pod rękę i coś do niej mówił, uśmiechając
się przy tym szeroko.
Meropa
zastygła bez ruchu. Podziwiała jego piękną, idealną twarz,
szlachetne rysy, doskonałą sylwetkę. Nie mogła oderwać od niego
oczu.
Oczywiście,
nawet na nią nie spojrzał, ale sam jego widok obudził w niej nowe
siły i chęć do życia. Zawsze liczył się tylko on. Oddałaby
wszystko, żeby to do niej się zaśmiał, żeby to na nią spoglądał
z taką czułością... Ale póki co żyła tymi nielicznymi
chwilami, kiedy mogła choćby go zobaczyć, jego, syna dziedziców,
mugola, najwspanialszego mężczyznę, jakiego mogła sobie
wyobrazić.
Toma
Riddle'a.
Chwilę
potem wraz z matką zniknęli w tłumie, zapewne udając się w
stronę bardziej dla nich odpowiednich części jarmarku. Z sercem
trzepoczącym pod sukienką niczym mały ptak, Meropa odwróciła się
i przemknęła między straganami, kryjąc się przed wzrokiem
przechodniów. Dopiero tutaj ponownie sięgnęła po różdżkę.
Teraz
się uda.
Ze
wspomnieniem jego uśmiechu przed oczami, młoda czarownica
wyszeptała zaklęcie. Raz, drugi... Dziesiąty... Powtarzała je raz
za razem niczym modlitwę, z pobrzmiewającą w głosie nadzieją,
rozpaloną widokiem ukochanego.
Niedługo
potem ostrożnie wsunęła dłoń do kieszeni. Tym razem pełna była
brzęczących przyjemnie monet, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa
identycznych jak ta, którą znalazła wcześniej na drodze. Udało
się! Naprawdę się udało!
Meropa
wróciła na targ. Jak w transie zrobiła potrzebne zakupy, płacąc
duplikowanymi pieniędzmi. To i tak było przecież uczciwsze, niż
kradzież lub zmuszanie mugoli do dawania jej wszystkiego za darmo.
Nikomu nie szkodziła.
Kiedy
wracała do domu, był już wieczór. Dochodząc do skraju lasu,
odwróciła się, by spojrzeć na rozświetloną wioskę. Widok
Little Hangleton o tej porze dnia jak zwykle wprawił ją w zachwyt.
Przez chwilę stała na zboczu, wpatrzona w swoją dolinę świateł.
Wróci tu. Jutro, kiedy ojciec i Morfin pójdą już spać. Wróci.
Odwróciła
się i zagłębiła w lesie, nieco pewniejszym krokiem zmierzając do
rudery, którą nazywała domem.
***
Medalion
na szyi ciążył jej niemiłosiernie, jak gdyby zrobiony był nie ze
złota, lecz z litej skały. Nienawidziła go, nie chciała nosić.
Nie chciała być potomkinią Slytherina. Nie chciała rozumieć
języka węży. Nie chciała należeć do rodziny Gauntów.
Wyślizgnęła
się ukradkiem do zaniedbanego ogrodu, skryła za żywopłotem.
Jeszcze chwila, zaledwie parę minut. Wiedziała, że będzie
przejeżdżał, była tego pewna niemal tak mocno, jak gdyby umówili
się w tym miejscu, o tej porze. I choć wiedziała, że nie ma na to
najmniejszych szans, czasami lubiła wyobrażać sobie, że tak
właśnie jest, że jej ukochany Tom jedzie tu do niej, a nie po
prostu wraca z przejażdżki.
- Co
ty tu robisz? - usłyszała cichy syk. Drgnęła gwałtownie i
odwróciła się, czując, jak z twarzy odpływa jej cała krew.
- Nic
- odpowiedziała szybko, spoglądając prosto w twarz brata. W
przeciwieństwie do niego, nigdy nie szukała okazji, by mówić w
języku węży.
- Nic?
- zarechotał Morfin szyderczo, zerkając za żywopłot. - Myślisz,
że nie wiem, kto tędy jeździ, głupia? Może ojciec jest ślepy,
ale ja nie.
Meropa
poczuła, że zasycha jej w ustach, a zimny strach ściska jej
żołądek.
- Nie
mów mu... Morfinie, błagam. Przestanę, ale nie mów mu. Wiesz, że
by tego nie zniósł - wysyczała, pokonując obrzydzenie do tego
języka. Wiedziała jednak, że uwielbienie, jakim Morfin darzył ich
rodzinną umiejętność, zadziała na niego lepiej niż najbardziej
uniżone prośby.
-
Niech będzie... - zgodził się w końcu, a Meropa ledwie się
powstrzymała przed westchnięciem ulgi. - Ale jeśli jeszcze raz
zobaczę, że do niego wzdychasz...
-
Nie... Już nie będę, obiecuję.
Morfin
splunął pogardliwie i odszedł w stronę domu. Chwilę później
usłyszała trzaśnięcie drzwi i cichy szelest kołyszącego się na
nich martwego węża.
Poczuła,
jak po twarzy zaczęły spływać jej łzy. Próbowała je
powstrzymać, ale zbyt długo dusiła je w sobie. Toczyły się po
policzkach, torując sobie drogę wśród pokrywającego je brudu,
skapywały na ziemię.
W
końcu, zasłaniając opuchniętą twarz przed wzrokiem ojca
szalikiem, przemknęła się przez główną izdebkę domu do swojego
ciemnego, ciasnego pokoju. Usiadła na zdezelowanym łóżku i
wsunęła dłoń pod poduszkę, wydobywając swój największy skarb.
Teraz jego widok nie niósł ukojenia, bo przecież jeśli nie zdarzy
się cud, nawet ta książka nie pomoże jej w spełnieniu tego
cichego, nieśmiałego marzenia. Mimo to z czułością pogładziła
szorstką okładkę, przesunęła palcami po wytłoczonych na niej
srebrnych literach.
Najsilniejsze eliksiry
miłosne - jak rozkochać w sobie mężczyznę.
To
była jej nadzieja, jej marzenie.
Jej
światełko w dolinie.
______________________
Od Autorki:
Myślę, że ten oneshot jest dobrym otwarciem bloga. Historia Meropy zawsze mi się podobała, mimo że jej zakończenie jest dość smutne... Sama Meropa jest z kolei na tyle ciekawą postacią, że przyjemnością było móc przez chwilę patrzeć na świat z jej perspektywy.
~ Insa
Piękne. I smutne.
OdpowiedzUsuńTak właśnie zawsze widziałam tę historię, więc... Dziękuję
Usuń~ Scatty
Sympatycznie się to czyta, przyjemnie napisane ale odnoszę wrażenie że w tekst zostało wplecionych kilka niepotrzebnych opisów które dało by się przekształcić w coś lub je wymienić.Jako iż świat który wykreowała J.Rowling nie jest jednym z mych ulubionych ale historie w nim umieszczone są niezwykłe. W szczególności przeszłość i losy Voldemorta i Severusa.
OdpowiedzUsuńDzięki wielkie za komentarz, szczególnie za konstruktywne uwagi :) Przemyślę i postaram się popracować nad równowagą między opisami a całą resztą.
UsuńPozdrawiam
~ Scatty