Śmierciożerca
-
… podobno chce oczyścić rasę czarodziejów z całego tego
mugolskiego szlamu...
Głos
pana Blacka sprawił, że Lucjusz zatrzymał się jak wryty.
Mimowolnie nadstawił uszu. Czyżby ktoś z ich rodziny w końcu
postanowił zrobić coś w tym kierunku? Cóż, musiał przyznać, że
gdyby rzeczywiście tak było, bardzo chętnie by temu komuś pomógł.
-
To tylko szczeniak, Cygnusie. Co on może? - Słowa ojca, tylko
odrobinę przytłumione przez przymknięte drzwi gabinetu, dobiegły do Lucjusza bardzo wyraźnie.
Zmarszczył lekko brwi. O kim mogą mówić?
List
do Narcyzy nagle nie wydawał mu się już najpilniejszą sprawą
tego popołudnia.
-
Nie doceniasz go, Abraxasie. Młodzi już teraz lgną do niego jak
popiołki do ognia. Lestrange, Crabbe, Avery, nawet Yaxley...
Słuchają go we wszystkim. Podobno jest wybitnie utalentowany... I
niebezpieczny.
-
Niebezpieczny? Doprawdy, Cygnusie... Czy kogoś, kto sam siebie każe
tytułować Lordem, można traktować poważnie...?
-
Ma ambicję. Nie lekceważyłbym tego na twoim miejscu. Niedługo
może się okazać, że popieranie go jest całkiem... Opłacalne.
Abraxas
parsknął pogardliwym śmiechem. Lucjusz niemal widział oczami
wyobraźni jego lekceważące spojrzenie i szyderczy półuśmiech.
-
Daj mi zatem znać, kiedy tak będzie. Niech ten czarnoksiężnik
pokaże najpierw, na co go stać. Samą ambicją nie wytępi się
szlam...
-
Może i masz rację. W każdym razie, kiedy zacznie działać, trzeba
będzie się określić. To nie są plany, wobec których można
pozostać obojętnym. Albo z nim, albo przeciw niemu, jak to mówią
– zaśmiał się Cygnus. - Tymczasem... Do zobaczenia, Abraxasie.
Myślę, że niebawem o Lordzie Voldemorcie zrobi się głośno...
Dalej
Lucjusz nie słuchał. Odszedł czym prędzej, by ojciec Narcyzy nie
zaskoczył go podsłuchującego pod drzwiami jak jakiś szczeniak.
Ostatecznie, miał już dwadzieścia lat i dość poważne plany
wobec jego najmłodszej córki.
A
zatem... Lord Voldemort,
pomyślał. Idea oczyszczenia rasy czarodziejów z brudów mugolskiej
krwi wydała mu się bardziej niż pociągająca. Choć od zawsze
brzydził się mieszańcami i mugolakami, nigdy nie sądził, że
całkowite ich wytępienie leży w możliwościach prawdziwych
czarodziejów. A jeśli jednak?,
przemknęło mu przez myśl. Ojciec podchodził do tego sceptycznie,
ale może pan Black miał rację? Może ten cały Lord naprawdę ma
dość mocy i wiedzy, by...
Lucjusz
zadrżał, zbyt poruszony tą myślą, by dać jej się sformułować
do końca. W czasach postępu i tolerancji nierozważnie było na
głos wyrażać przekonania co do Mugoli i szlam. I choć
czarodziejski świat od wieków przyzwyczajony był do tego, że
stare rody strzegą czystości swojej krwi, otwarte potępianie
mugolaków spotykało się ostatnio z wyjątkowo ostrą krytyką.
Rozsądnie zatem byłoby zastosować się do rady ojca i po prostu
poczekać, aż sytuacja bardziej się rozwinie... Może Voldemort
wcale nie jest taki potężny, a jego plany spełzną na niczym?
Lucjusz
nie mógł jednak powstrzymać przyjemnego dreszczyku, kiedy pomyślał
o perspektywie stania się jednym z tych, którzy ocalą rasę
czarodziejów przed degeneracją i skierują ją na drogę ku chwale
i potędze, zamiast wiecznego ukrywania się przed głupimi Mugolami.
Jednym z tych, którzy wprowadzą nowy, lepszy porządek, gdzie
szlamy, charłaki i mieszańcy wreszcie zajmą należne im miejsce, u
stóp prawdziwych czarodziejów. Którzy uczynią magię tym,
czym być powinna – mocą wybranych.
Jak
w transie udał się do obszernej biblioteki Dworu Malfoyów. Chciał
odpisać na list Narcyzy, ale za nic nie mógł skupić się na jego
treści. Jego myśli błądziły wokół tajemniczego czarnoksiężnika
i jego planów... Planów, które z chwili na chwilę coraz bardziej
mu się podobały. Przyłapywał się na tym, że już teraz zaczyna
uważać siebie za poplecznika Lorda Voldemorta. I choć wciąż
usiłował odepchnąć od siebie tę pokusę, jako mrzonkę i nic
niewartą, nierealną do spełnienia ideę, za którą jego ojciec
uważał działalność owego czarodzieja, nie mógł się oprzeć
wrażeniu, że byłby dla niego wspaniałym sprzymierzeńcem.
Doskonałym pomocnikiem w spełnianiu największego snu czarodziejów
czystej krwi...
*
-
Lucjuszu?
Głęboki
głos Narcyzy wyrwał go z zamyślenia. Niech to, pomyślał.
-
Tak, kochanie? - uśmiechnął się sztucznie, zerkając na ukochaną.
-
Wszystko w porządku? Jesteś jakiś... Nieobecny – Narcyza
skrzywiła się lekko. Nie lubiła być lekceważona... Przypominała
mu tym swoją siostrę, Bellatrix.
-
Zamyśliłem się... przepraszam – powiedział ze skruchą i
ucałował jej wąską, bladą dłoń. Kochał Narcyzę. Wiele
związków w rodach czystej krwi było aranżowanych, ale nie ich.
Początkowo nie wiedział nawet, że tajemnicza piękność z roku
niżej, w której zakochał się w szkole, pochodziła z tak starej i
wpływowej rodziny jak Blackowie. Uśmiechnął się do tego
wspomnienia.
-
Ostatnio dość często ci się to zdarza – zauważyła kwaśno
Narcyza, z wyraźnym chłodem w głosie.
-
Wynagrodzę ci to... zobaczysz – obiecał, myśląc o swoich
planach. Bo tym stały się przez ostatnie dni – nie marzeniami,
nieśmiało snutymi przez długie godziny spacerów po rozległych
ogrodach rezydencji, ale rzeczywistymi zamiarami. Lucjusz
skontaktował się już z kilkoma odpowiednimi osobami, wystarczy
trochę cierpliwości, a dowie się wszystkiego, czego potrzebował...
*
Ręce
nieco drżały mu z niecierpliwości, kiedy usiłował odwiązać od
nóżki sowy zaadresowaną do siebie kopertę. Czuł przyjemną
mieszankę podekscytowania i napięcia, która odzywała się
dreszczem gdzieś w dole kręgosłupa.
Był
gotów. Czuł to.
W
końcu udało mu się uwolnić przesyłkę, więc nie czekając
otworzył kopertę i czym prędzej przesunął wzrokiem po kolejnych
linijkach tekstu. Odpowiedź była krótka, ale Lucjuszowi wcale nie
zależało na długich wywodach czy niepotrzebnym owijaniu w
bawełnę.
Drogi
Lucjuszu,
Czarny
Pan wyraził zgodę na wasze spotkanie. Porozmawia z tobą w zamku
Glamis w Forfar, w najbliższy piątek, o północy. Zjaw się
punktualnie, a jeśli uzna cię za przydatnego, będziesz mógł
wstąpić w szeregi jego popleczników.
R.
Lestrange
Lucjusz mimowolnie uśmiechnął się do siebie. To była jego szansa... Lord Voldemort nie zawiedzie się na nim. Już on tego dopilnuje. On, a w przyszłości może i Narcyza... Kiedy zobaczy, że Czarny Pan rośnie w siłę, na pewno również zgodzi się do niego dołączyć. Razem będą zmieniać świat.
Na
lepsze.
*
Zamek
tonął w mroku, kiedy Lucjusz z cichym pyknięciem aportował się
na rozległym dziedzińcu. Zabawne, pomyślał, studiując
zarys konstrukcji w skąpym świetle księżyca. Całkiem
przypomina Hogwart...
Do
północy zostało już tylko kilka minut, więc czym prędzej ruszył
w kierunku wejścia. Nie wiedział co prawda, gdzie dokładnie
zamierza spotkać się z nim Lord Voldemort, ale podświadomie
kierował się w stronę sali tronowej. Tak, to zdecydowanie było
najodpowiedniejsze miejsce dla przyszłego przywódcy
czarodziejskiego świata. Dla wyzwoliciela rasy...
Nie
pomylił się. Popchnąwszy ogromne wrota, ujrzał oświetloną
pochodniami salę, z wysokim tronem majaczącym na podwyższeniu w
drugim jej końcu. Po obu stronach wejścia zaczynały się rzędy
bogato zdobionych kolumn, ciągnące się przez całą długość
pomieszczenia. Pomiędzy nimi rozłożono gruby, wzorzysty dywan.
Innych sprzętów nie było, za to w pobliżu tronu w równych
odstępach stało kilkanaście osób, odzianych w jednakowe, czarne szaty, z
twarzami zakrytymi kapturami. Śmierciożercy, przypomniał sobie.
Nie
zwlekając długo, Lucjusz ruszył między kolumnami. Jego kroki
tłumił dywan, więc wokół panowała nieznośna wręcz cisza. W
końcu dotarł na tyle blisko, by móc przyjrzeć się mężczyźnie,
który zajmował honorowe miejsce na tronie.
Lord
Voldemort był zaskakująco młody. Lucjusz wiedział, że musi mieć
ponad trzydzieści lat, ale jego wygląd zupełnie na to nie
wskazywał. Miał młodą, chłopięcą niemal twarz o szlachetnych,
regularnych rysach. Szczupła sylwetka, dostojna, ale nonszalancka poza,
w której siedział... To wszystko sprawiało, że Lord z miejsca
wzbudzał respekt i szacunek, a także... Strach.
-
To bardzo dobrze, że się boisz, Lucjuszu Malfoy – usłyszał
chłodny głos, niewątpliwie należący do postaci na tronie. Nie
był zbyt głośny, ale wyraźnie wybrzmiał w ogromnej komnacie. -
Podejdź bliżej...
Lucjusz
usłuchał, robiąc jeszcze kilka kroków w stronę podwyższenia.
Znalazł się teraz między pierwszymi Śmierciożercami. Kątem oka
dostrzegł, że poza kapturami noszą też maski. Nie sposób było
zobaczyć, kto się za nimi kryje.
-
Szukałeś mnie, Lucjuszu – stwierdził Voldemort, wpatrując się
w niego uważnie.
-
Szukałem – potwierdził z lekkim skinieniem głowy.
-
Panie.
-
Słucham?
-
Jeśli chcesz mi służyć, musisz uznać mnie za swojego pana,
Lucjuszu – powiedział spokojnie Lord. Ani odrobinę nie podniósł
głosu, nie zmienił spokojnego tonu, a jednak coś w nim sprawiło,
że Lucjusz zadrżał.
-
Oczywiście... Mój panie – odpowiedział jednak. Był gotów uznać
wyższość tego czarodzieja, byle tylko móc dołączyć do niego w
jego misji...
-
Bardzo dobrze, Lucjuszu. Bardzo dobrze – pochwalił go Voldemort w
lekkim uśmiechem. - Myślę, że będzie z ciebie dobry poplecznik –
dodał po chwili. Jeśli Lucjusza zdumiały wtedy te słowa, nie dał
tego po sobie poznać. Skłonił się tylko lekko.
-
Musisz wiedzieć, Lucjuszu – podjął po chwili Lord, niby to od
niechcenia opierając podbródek na dłoni – Że od moich...
Sprzymierzeńców oczekuję bezwarunkowego posłuszeństwa. Jeśli do
mnie dołączysz, nie będzie odwrotu. Za zdradę zapłacisz czymś
więcej niż życiem.
Wszystko
to mówił równie beznamiętnie, bez cienia emocji w głosie. Z
każdą chwilą Lucjusz coraz bardziej lękał się tego czarodzieja,
a jednocześnie nabierał przekonania, że pod jego przywództwem
naprawdę dokonają wielkich rzeczy. Biła od niego taka siła, taka
potęga, że przez myśl nawet nie przeszło mu, że
kiedykolwiek mógłby chcieć porzucić szeregi jego popleczników.
-
Rozumiem, mój panie – odpowiedział głosem drżącym od
powstrzymywanych emocji.
Lord
Voldemort skinął głową.
-
Podejdź do mnie, Lucjuszu.
Wykonał
rozkaz natychmiast, w kilku krokach pokonując tę niezbyt wielką
odległość, która ich dotąd dzieliła. Czarny Pan, nie patrząc
nawet w stronę Śmierciożerców, ledwie zauważalnie skinął
dłonią. Chwilę potem Lucjusz poczuł, jak dwie pary silnych rąk
chwytają go za ramiona i ciągną w dół. Odruchowo się zaparł.
-
Nie opieraj się – szepnął ktoś do jego ucha. Po głosie Lucjusz
rozpoznał Rudolfa Lestrange'a. Posłusznie opadł więc na kolana,
ignorując tępy ból, który poczuł przy upadku.
Lord
Voldemort wstał niespiesznie. Lucjusz dostrzegł w jego oczach coś
jakby czerwony błysk, kiedy mężczyzna stanął przed nim i
spojrzał na niego z góry. A może był to tylko poblask pochodni?
Rudolf
szarpnął ramię Lucjusza i bez ceregieli podciągnął lewy rękaw
jego szaty, odsłaniając blade przedramię. Tym razem nie próbował
mu w tym przeszkodzić. Doszedł do wniosku, że to jakiś rytuał,
więc pozwolił Lestrange'owi robić to, co uzna za stosowne. Był
gotów na wszystko, byle spełnić swoje pragnienie i dołączyć do Śmierciożerców.
Voldemort
uśmiechnął się lekko, jakby słyszał te myśli. Spokojnym ruchem
wydobył zza pazuchy swojej szaty różdżkę, po czym przyłożył
jej koniec do skóry Lucjusza nieco powyżej nadgarstka.
-
Lucjuszu Malfoy – odezwał się cicho jego Pan. - Czy przysięgasz
służyć mi wiernie do końca swojego życia?
-
Przysięgam – odparł natychmiast, bez cienia wahania w głosie. Na
twarzy Voldemorta pojawił się na krótką chwilę wyraz jakiejś
dzikiej, niemal zwierzęcej radości, niecierpliwego podniecenia,
który zniekształcił jego piękne rysy. Trwało to raptem ułamek
sekundy, ale dość, by Lucjusz poczuł ukłucie niepokoju.
Za
późno było jednak, by się wycofać.
-
Czy przysięgasz wykonywać wszystkie moje rozkazy, bez względu na
własne cele i pragnienia?
-
Przysięgam.
-
Czy przysięgasz za wszelką cenę dążyć do oczyszczenia
szlachetnej rasy czarodziejów i zapewnienia należnej jej chwały i
potęgi?
-
Przysięgam – powiedział Lucjusz z przekonaniem.
-
Lucjuszu Malfoy – odezwał się po chwili Czarny Pan, patrząc
prosto w szare oczy młodego mężczyzny. - Od tej chwili jesteś Śmierciożercą.
Tym
razem nie mogło być mowy o odblasku pochodni. Czarne oczy błysnęły
czerwienią, i w tym samym momencie ramię Lucjusza przeszył
niewyobrażalny ból. Syknął, zaraz jednak zacisnął zęby i
zerknął w dół, by zobaczyć, co było źródłem cierpienia.
Z
różdżki Lorda Voldemorta spływały na jego przedramię szkarłatne
płomienie. Języki ognia wiły się po skórze, układając w jakiś
wzór, którego nie rozpoznawał. Ból przesłonił mu widok
delikatną mgiełką. Miał wrażenie, że ogień nie pełga już po
powierzchni ciała, ale wdziera się głębiej, raniąc rękę aż do
kości...
I
wtedy, kiedy był już pewien, że za moment zemdleje z bólu lub
zacznie krzyczeć, wszystko ustało. Lucjusz dyszał ciężko, wisząc
bezwładnie w uścisku Rudolfa i drugiego Śmierciożercy. Jak w
malignie spojrzał na swoje przedramię, spodziewając się
zmasakrowanego, spalonego ciała...
Nic
takiego tam jednak nie było. Skóra wyglądała na nienaruszoną, z
wyjątkiem szkarłatnego śladu odznaczającego się od jasnej cery.
Symbol miał kształt ludzkiej czaszki, z wężem wysuwającym się z
ust i wijącym dalej wzdłuż przedramienia, w stronę nadgarstka.
Szkarłat do złudzenia przypominał barwę świeżej krwi.
-
To jest mój Mroczny Znak – rozległ się gdzieś w górze głos
Voldemorta, wciąż tak samo spokojny i chłodny. - To nie tylko
symbol. Wkrótce przekonasz się, że jest tym, co łączy cię z
innymi Śmierciożercami. I łączyć będzie do końca życia.
-
Tak jest... Panie – wydyszał Lucjusz, z trudem opanowując oddech
i wciąż galopujące serce.
-
Wstań, Lucjuszu.
Usłuchał
natychmiast, choć wykonanie rozkazu przyszło mu z niejakim trudem.
Zauważył przy tym, że podtrzymujący go dotąd Śmierciożercy
zniknęli, bezszelestnie wrócili na swoje miejsca. Chwilę potem na
ich miejsce pojawili się inni, którzy stanęli po obu stronach
Czarnego Pana. Jeden z nich trzymał w rękach złożoną w kostkę
czarną szatę, drugi maskę, identyczną z tą, którą sam nosił.
Udało mu
się.
Był
Śmierciożercą._____________________________
Od Autorki:
Opowiadanie chciałabym zadedykować R.H., w podziękowaniu za motywację do pracy.
~ Insa
Doskonałe, właśnie tego się spodziewałem, otrzymałem czego zapragnąłem. Genialnie napisane, chęć eksterminacji przechodząca ludzki umysł i abominacja do mugoli. Cudownie stworzona inicjacja, bardzo mi się kojarzy z Chińskimi ceremoniami gdzie nowicjuszowi wypalano znaki na skórze, samo miejsce w wyobraźni podświadomie ukazuję się jako stare gotyckie zamczysko.
OdpowiedzUsuńW każdym razie jak przeczytam kolejne części śmiało będę mógł rzec "trwaj chwilo, jesteś piękna"
Podoba mi się.
OdpowiedzUsuń