sobota, 5 września 2015

Opowiadanie: "Śmierciożerca" [cz. 1/3]





Śmierciożerca


 
- … podobno chce oczyścić rasę czarodziejów z całego tego mugolskiego szlamu...
Głos pana Blacka sprawił, że Lucjusz zatrzymał się jak wryty. Mimowolnie nadstawił uszu. Czyżby ktoś z ich rodziny w końcu postanowił zrobić coś w tym kierunku? Cóż, musiał przyznać, że gdyby rzeczywiście tak było, bardzo chętnie by temu komuś pomógł.
- To tylko szczeniak, Cygnusie. Co on może? - Słowa ojca, tylko odrobinę przytłumione przez przymknięte drzwi gabinetu, dobiegły do Lucjusza bardzo wyraźnie. Zmarszczył lekko brwi. O kim mogą mówić?
List do Narcyzy nagle nie wydawał mu się już najpilniejszą sprawą tego popołudnia.
- Nie doceniasz go, Abraxasie. Młodzi już teraz lgną do niego jak popiołki do ognia. Lestrange, Crabbe, Avery, nawet Yaxley... Słuchają go we wszystkim. Podobno jest wybitnie utalentowany... I niebezpieczny.
- Niebezpieczny? Doprawdy, Cygnusie... Czy kogoś, kto sam siebie każe tytułować Lordem, można traktować poważnie...?
- Ma ambicję. Nie lekceważyłbym tego na twoim miejscu. Niedługo może się okazać, że popieranie go jest całkiem... Opłacalne.
Abraxas parsknął pogardliwym śmiechem. Lucjusz niemal widział oczami wyobraźni jego lekceważące spojrzenie i szyderczy półuśmiech.
- Daj mi zatem znać, kiedy tak będzie. Niech ten czarnoksiężnik pokaże najpierw, na co go stać. Samą ambicją nie wytępi się szlam...
- Może i masz rację. W każdym razie, kiedy zacznie działać, trzeba będzie się określić. To nie są plany, wobec których można pozostać obojętnym. Albo z nim, albo przeciw niemu, jak to mówią – zaśmiał się Cygnus. - Tymczasem... Do zobaczenia, Abraxasie. Myślę, że niebawem o Lordzie Voldemorcie zrobi się głośno...
Dalej Lucjusz nie słuchał. Odszedł czym prędzej, by ojciec Narcyzy nie zaskoczył go podsłuchującego pod drzwiami jak jakiś szczeniak. Ostatecznie, miał już dwadzieścia lat i dość poważne plany wobec jego najmłodszej córki.
A zatem... Lord Voldemort, pomyślał. Idea oczyszczenia rasy czarodziejów z brudów mugolskiej krwi wydała mu się bardziej niż pociągająca. Choć od zawsze brzydził się mieszańcami i mugolakami, nigdy nie sądził, że całkowite ich wytępienie leży w możliwościach prawdziwych czarodziejów. A jeśli jednak?, przemknęło mu przez myśl. Ojciec podchodził do tego sceptycznie, ale może pan Black miał rację? Może ten cały Lord naprawdę ma dość mocy i wiedzy, by...
Lucjusz zadrżał, zbyt poruszony tą myślą, by dać jej się sformułować do końca. W czasach postępu i tolerancji nierozważnie było na głos wyrażać przekonania co do Mugoli i szlam. I choć czarodziejski świat od wieków przyzwyczajony był do tego, że stare rody strzegą czystości swojej krwi, otwarte potępianie mugolaków spotykało się ostatnio z wyjątkowo ostrą krytyką. Rozsądnie zatem byłoby zastosować się do rady ojca i po prostu poczekać, aż sytuacja bardziej się rozwinie... Może Voldemort wcale nie jest taki potężny, a jego plany spełzną na niczym?
Lucjusz nie mógł jednak powstrzymać przyjemnego dreszczyku, kiedy pomyślał o perspektywie stania się jednym z tych, którzy ocalą rasę czarodziejów przed degeneracją i skierują ją na drogę ku chwale i potędze, zamiast wiecznego ukrywania się przed głupimi Mugolami. Jednym z tych, którzy wprowadzą nowy, lepszy porządek, gdzie szlamy, charłaki i mieszańcy wreszcie zajmą należne im miejsce, u stóp prawdziwych czarodziejów. Którzy uczynią magię tym, czym być powinna – mocą wybranych.
Jak w transie udał się do obszernej biblioteki Dworu Malfoyów. Chciał odpisać na list Narcyzy, ale za nic nie mógł skupić się na jego treści. Jego myśli błądziły wokół tajemniczego czarnoksiężnika i jego planów... Planów, które z chwili na chwilę coraz bardziej mu się podobały. Przyłapywał się na tym, że już teraz zaczyna uważać siebie za poplecznika Lorda Voldemorta. I choć wciąż usiłował odepchnąć od siebie tę pokusę, jako mrzonkę i nic niewartą, nierealną do spełnienia ideę, za którą jego ojciec uważał działalność owego czarodzieja, nie mógł się oprzeć wrażeniu, że byłby dla niego wspaniałym sprzymierzeńcem. Doskonałym pomocnikiem w spełnianiu największego snu czarodziejów czystej krwi...

*

- Lucjuszu?
Głęboki głos Narcyzy wyrwał go z zamyślenia. Niech to, pomyślał.
- Tak, kochanie? - uśmiechnął się sztucznie, zerkając na ukochaną.
- Wszystko w porządku? Jesteś jakiś... Nieobecny – Narcyza skrzywiła się lekko. Nie lubiła być lekceważona... Przypominała mu tym swoją siostrę, Bellatrix.
- Zamyśliłem się... przepraszam – powiedział ze skruchą i ucałował jej wąską, bladą dłoń. Kochał Narcyzę. Wiele związków w rodach czystej krwi było aranżowanych, ale nie ich. Początkowo nie wiedział nawet, że tajemnicza piękność z roku niżej, w której zakochał się w szkole, pochodziła z tak starej i wpływowej rodziny jak Blackowie. Uśmiechnął się do tego wspomnienia.
- Ostatnio dość często ci się to zdarza – zauważyła kwaśno Narcyza, z wyraźnym chłodem w głosie.
- Wynagrodzę ci to... zobaczysz – obiecał, myśląc o swoich planach. Bo tym stały się przez ostatnie dni – nie marzeniami, nieśmiało snutymi przez długie godziny spacerów po rozległych ogrodach rezydencji, ale rzeczywistymi zamiarami. Lucjusz skontaktował się już z kilkoma odpowiednimi osobami, wystarczy trochę cierpliwości, a dowie się wszystkiego, czego potrzebował...

*

Ręce nieco drżały mu z niecierpliwości, kiedy usiłował odwiązać od nóżki sowy zaadresowaną do siebie kopertę. Czuł przyjemną mieszankę podekscytowania i napięcia, która odzywała się dreszczem gdzieś w dole kręgosłupa.
Był gotów. Czuł to.
W końcu udało mu się uwolnić przesyłkę, więc nie czekając otworzył kopertę i czym prędzej przesunął wzrokiem po kolejnych linijkach tekstu. Odpowiedź była krótka, ale Lucjuszowi wcale nie zależało na długich wywodach czy niepotrzebnym owijaniu w bawełnę.

Drogi Lucjuszu,
Czarny Pan wyraził zgodę na wasze spotkanie. Porozmawia z tobą w zamku Glamis w Forfar, w najbliższy piątek, o północy. Zjaw się punktualnie, a jeśli uzna cię za przydatnego, będziesz mógł wstąpić w szeregi jego popleczników.
R. Lestrange


Lucjusz mimowolnie uśmiechnął się do siebie. To była jego szansa... Lord Voldemort nie zawiedzie się na nim. Już on tego dopilnuje. On, a w przyszłości może i Narcyza... Kiedy zobaczy, że Czarny Pan rośnie w siłę, na pewno również zgodzi się do niego dołączyć. Razem będą zmieniać świat.
Na lepsze.

*

Zamek tonął w mroku, kiedy Lucjusz z cichym pyknięciem aportował się na rozległym dziedzińcu. Zabawne, pomyślał, studiując zarys konstrukcji w skąpym świetle księżyca. Całkiem przypomina Hogwart...
Do północy zostało już tylko kilka minut, więc czym prędzej ruszył w kierunku wejścia. Nie wiedział co prawda, gdzie dokładnie zamierza spotkać się z nim Lord Voldemort, ale podświadomie kierował się w stronę sali tronowej. Tak, to zdecydowanie było najodpowiedniejsze miejsce dla przyszłego przywódcy czarodziejskiego świata. Dla wyzwoliciela rasy...
Nie pomylił się. Popchnąwszy ogromne wrota, ujrzał oświetloną pochodniami salę, z wysokim tronem majaczącym na podwyższeniu w drugim jej końcu. Po obu stronach wejścia zaczynały się rzędy bogato zdobionych kolumn, ciągnące się przez całą długość pomieszczenia. Pomiędzy nimi rozłożono gruby, wzorzysty dywan. Innych sprzętów nie było, za to w pobliżu tronu w równych odstępach stało kilkanaście osób, odzianych w jednakowe, czarne szaty, z twarzami zakrytymi kapturami. Śmierciożercy, przypomniał sobie.
Nie zwlekając długo, Lucjusz ruszył między kolumnami. Jego kroki tłumił dywan, więc wokół panowała nieznośna wręcz cisza. W końcu dotarł na tyle blisko, by móc przyjrzeć się mężczyźnie, który zajmował honorowe miejsce na tronie.
Lord Voldemort był zaskakująco młody. Lucjusz wiedział, że musi mieć ponad trzydzieści lat, ale jego wygląd zupełnie na to nie wskazywał. Miał młodą, chłopięcą niemal twarz o szlachetnych, regularnych rysach. Szczupła sylwetka, dostojna, ale nonszalancka poza, w której siedział... To wszystko sprawiało, że Lord z miejsca wzbudzał respekt i szacunek, a także... Strach.
- To bardzo dobrze, że się boisz, Lucjuszu Malfoy – usłyszał chłodny głos, niewątpliwie należący do postaci na tronie. Nie był zbyt głośny, ale wyraźnie wybrzmiał w ogromnej komnacie. - Podejdź bliżej...
Lucjusz usłuchał, robiąc jeszcze kilka kroków w stronę podwyższenia. Znalazł się teraz między pierwszymi Śmierciożercami. Kątem oka dostrzegł, że poza kapturami noszą też maski. Nie sposób było zobaczyć, kto się za nimi kryje.
- Szukałeś mnie, Lucjuszu – stwierdził Voldemort, wpatrując się w niego uważnie.
- Szukałem – potwierdził z lekkim skinieniem głowy.
- Panie.
- Słucham?
- Jeśli chcesz mi służyć, musisz uznać mnie za swojego pana, Lucjuszu – powiedział spokojnie Lord. Ani odrobinę nie podniósł głosu, nie zmienił spokojnego tonu, a jednak coś w nim sprawiło, że Lucjusz zadrżał.
- Oczywiście... Mój panie – odpowiedział jednak. Był gotów uznać wyższość tego czarodzieja, byle tylko móc dołączyć do niego w jego misji...
- Bardzo dobrze, Lucjuszu. Bardzo dobrze – pochwalił go Voldemort w lekkim uśmiechem. - Myślę, że będzie z ciebie dobry poplecznik – dodał po chwili. Jeśli Lucjusza zdumiały wtedy te słowa, nie dał tego po sobie poznać. Skłonił się tylko lekko.
- Musisz wiedzieć, Lucjuszu – podjął po chwili Lord, niby to od niechcenia opierając podbródek na dłoni – Że od moich... Sprzymierzeńców oczekuję bezwarunkowego posłuszeństwa. Jeśli do mnie dołączysz, nie będzie odwrotu. Za zdradę zapłacisz czymś więcej niż życiem.
Wszystko to mówił równie beznamiętnie, bez cienia emocji w głosie. Z każdą chwilą Lucjusz coraz bardziej lękał się tego czarodzieja, a jednocześnie nabierał przekonania, że pod jego przywództwem naprawdę dokonają wielkich rzeczy. Biła od niego taka siła, taka potęga, że przez myśl nawet nie przeszło mu, że kiedykolwiek mógłby chcieć porzucić szeregi jego popleczników.
- Rozumiem, mój panie – odpowiedział głosem drżącym od powstrzymywanych emocji.
Lord Voldemort skinął głową.
- Podejdź do mnie, Lucjuszu.
Wykonał rozkaz natychmiast, w kilku krokach pokonując tę niezbyt wielką odległość, która ich dotąd dzieliła. Czarny Pan, nie patrząc nawet w stronę Śmierciożerców, ledwie zauważalnie skinął dłonią. Chwilę potem Lucjusz poczuł, jak dwie pary silnych rąk chwytają go za ramiona i ciągną w dół. Odruchowo się zaparł.
- Nie opieraj się – szepnął ktoś do jego ucha. Po głosie Lucjusz rozpoznał Rudolfa Lestrange'a. Posłusznie opadł więc na kolana, ignorując tępy ból, który poczuł przy upadku.
Lord Voldemort wstał niespiesznie. Lucjusz dostrzegł w jego oczach coś jakby czerwony błysk, kiedy mężczyzna stanął przed nim i spojrzał na niego z góry. A może był to tylko poblask pochodni?
Rudolf szarpnął ramię Lucjusza i bez ceregieli podciągnął lewy rękaw jego szaty, odsłaniając blade przedramię. Tym razem nie próbował mu w tym przeszkodzić. Doszedł do wniosku, że to jakiś rytuał, więc pozwolił Lestrange'owi robić to, co uzna za stosowne. Był gotów na wszystko, byle spełnić swoje pragnienie i dołączyć do Śmierciożerców.
Voldemort uśmiechnął się lekko, jakby słyszał te myśli. Spokojnym ruchem wydobył zza pazuchy swojej szaty różdżkę, po czym przyłożył jej koniec do skóry Lucjusza nieco powyżej nadgarstka.
- Lucjuszu Malfoy – odezwał się cicho jego Pan. - Czy przysięgasz służyć mi wiernie do końca swojego życia?
- Przysięgam – odparł natychmiast, bez cienia wahania w głosie. Na twarzy Voldemorta pojawił się na krótką chwilę wyraz jakiejś dzikiej, niemal zwierzęcej radości, niecierpliwego podniecenia, który zniekształcił jego piękne rysy. Trwało to raptem ułamek sekundy, ale dość, by Lucjusz poczuł ukłucie niepokoju.
Za późno było jednak, by się wycofać.
- Czy przysięgasz wykonywać wszystkie moje rozkazy, bez względu na własne cele i pragnienia?
- Przysięgam.
- Czy przysięgasz za wszelką cenę dążyć do oczyszczenia szlachetnej rasy czarodziejów i zapewnienia należnej jej chwały i potęgi?
- Przysięgam – powiedział Lucjusz z przekonaniem.
- Lucjuszu Malfoy – odezwał się po chwili Czarny Pan, patrząc prosto w szare oczy młodego mężczyzny. - Od tej chwili jesteś Śmierciożercą.
Tym razem nie mogło być mowy o odblasku pochodni. Czarne oczy błysnęły czerwienią, i w tym samym momencie ramię Lucjusza przeszył niewyobrażalny ból. Syknął, zaraz jednak zacisnął zęby i zerknął w dół, by zobaczyć, co było źródłem cierpienia.
Z różdżki Lorda Voldemorta spływały na jego przedramię szkarłatne płomienie. Języki ognia wiły się po skórze, układając w jakiś wzór, którego nie rozpoznawał. Ból przesłonił mu widok delikatną mgiełką. Miał wrażenie, że ogień nie pełga już po powierzchni ciała, ale wdziera się głębiej, raniąc rękę aż do kości...
I wtedy, kiedy był już pewien, że za moment zemdleje z bólu lub zacznie krzyczeć, wszystko ustało. Lucjusz dyszał ciężko, wisząc bezwładnie w uścisku Rudolfa i drugiego Śmierciożercy. Jak w malignie spojrzał na swoje przedramię, spodziewając się zmasakrowanego, spalonego ciała...
Nic takiego tam jednak nie było. Skóra wyglądała na nienaruszoną, z wyjątkiem szkarłatnego śladu odznaczającego się od jasnej cery. Symbol miał kształt ludzkiej czaszki, z wężem wysuwającym się z ust i wijącym dalej wzdłuż przedramienia, w stronę nadgarstka. Szkarłat do złudzenia przypominał barwę świeżej krwi.
- To jest mój Mroczny Znak – rozległ się gdzieś w górze głos Voldemorta, wciąż tak samo spokojny i chłodny. - To nie tylko symbol. Wkrótce przekonasz się, że jest tym, co łączy cię z innymi Śmierciożercami. I łączyć będzie do końca życia.
- Tak jest... Panie – wydyszał Lucjusz, z trudem opanowując oddech i wciąż galopujące serce.
- Wstań, Lucjuszu.
Usłuchał natychmiast, choć wykonanie rozkazu przyszło mu z niejakim trudem. Zauważył przy tym, że podtrzymujący go dotąd Śmierciożercy zniknęli, bezszelestnie wrócili na swoje miejsca. Chwilę potem na ich miejsce pojawili się inni, którzy stanęli po obu stronach Czarnego Pana. Jeden z nich trzymał w rękach złożoną w kostkę czarną szatę, drugi maskę, identyczną z tą, którą sam nosił.
Udało mu się.
Był Śmierciożercą.




_____________________________
Od Autorki:
Opowiadanie chciałabym zadedykować R.H., w podziękowaniu za motywację do pracy.
~ Insa

2 komentarze:

  1. Doskonałe, właśnie tego się spodziewałem, otrzymałem czego zapragnąłem. Genialnie napisane, chęć eksterminacji przechodząca ludzki umysł i abominacja do mugoli. Cudownie stworzona inicjacja, bardzo mi się kojarzy z Chińskimi ceremoniami gdzie nowicjuszowi wypalano znaki na skórze, samo miejsce w wyobraźni podświadomie ukazuję się jako stare gotyckie zamczysko.
    W każdym razie jak przeczytam kolejne części śmiało będę mógł rzec "trwaj chwilo, jesteś piękna"

    OdpowiedzUsuń

Czarodzieje i Czarownice!
Skoro tu jesteście, to znaczy, że również i Wam udzieliła się magia Hogwartu. Jeśli więc przeczytacie jakiegoś posta, dajcie mi znać przez sowę, co o nim myślicie. Będę wdzięczna za wszelkie uwagi - jedyne, o co proszę, to szczerość :)